
Cześć! Bardzo długo się wzbraniałem, aby nie wiązać spraw służbowych z własnymi zakusami do dzielenia się przemyśleniami. Niestety lub „stety” 😊 nie wytrzymałem. Korzystając z portali społecznościowych, własnej strony internetowej pragnę z jednej strony „upuścić trochę zgromadzonej w mojej głowie pary” i podzielić się swoimi spostrzeżeniami, ale jednocześnie namówić Ciebie drogi czytelniku do własnej refleksji, poprzez udzielenie ewentualnego komentarza bądź podrzucenia innego tematu, na który warto porozmawiać.
Nie wiem, czy zauważyliście, ale dziś jesteśmy tak spolaryzowani i podzieleni, że nawet nie staramy się komentować i poddawać pod wątpliwość rozwiązania, które narzucają nam osoby z którymi staramy się utożsamiać w różnych dziedzinach życia – gospodarce, polityce, sporcie czy też religii. Ja przynajmniej mam takie osobiste wrażenie. Siedzimy przed telewizorem, ekranem monitora lub telefonu i „łykamy jak pelikan” przekazy dnia, informacje „niezależnych” mediów, nagłówki tabloidów, gorące newsy. Siedzimy i beznamiętnie wierzymy, czy też przyjmujemy bezkrytycznie. Nie zatrzymujemy się choć na chwilę, aby przemyśleć i przedyskutować. I nie ważne w jakiej opcji politycznej znalazłeś swoje aktualne miejsce, w co wierzysz, ile masz lat, czym się zajmujesz, jakie masz wykształcenie, co robisz wolnym czasie itd., itd.
Wydaje mi się…. Nie! Jestem nawet przekonany, że tak robimy, bo nam po prostu wygodnie. Po co myśleć? Po co rozważyć za i przeciw? Ktoś to może przecież zrobić za nas samych. Opracuje przekaz. Sformułuje co mamy myśleć i nakaże nam podejście do działania. Jakie to do diabła proste! A ja? A ja mam czas, aby szukać głupiutkich filmików, trollować, kopiować, przesyłać, robić „selfiaczki”, nagrywać rolki itd., itd.
I wiecie co? Tak jest w każdej dziedzinie życia, w każdym aspekcie codziennych działań. Sam się na tym kiedyś zacząłem łapać. Naprawdę, zauważyłem, że czekałem „co ludzie powiedzą” jakbym nie miał własnego rozumu i czasu na przeanalizowanie sytuacji.
No tak pewnie powiecie: no a co tu tyle analizować. Przecież żyję, pracuję, dzieci do szkoły chodzą, mam co jeść, w co się ubrać, na wakacje jeżdżę, imprezuję z przyjaciółmi, mam auto…
To, dlaczego na pytanie przy najbliższej okazji: czego pan/pani sobie życzy? Odpowiadacie: by żyło się lepiej? Hej! Halo! No przecież wszystko macie! No tak: ale podatki za wysokie, ceny za wysokie, pensje za niskie, towary za drogie, biurokracja, banki to złodzieje, ale żyję na kredytach, obcy to darmozjady, ale do tej pracy to ja za tyle nie pójdę, nie kupię, bo nie polskie, nie kupię, bo polskie to g… warte, homoseksualiści to zło (a w rodzinie jest taka osoba), cykliści to zło (a sam jeżdżę na rowerze), „…ratować życie należy zawsze, no ale jeśli…”, itd., itd. O religii i wyznaniach – wybaczcie już nie wspomnę.
Sami widzicie, przecież sami sobie zaprzeczamy. Z jednej strony wszystko dobrze, nie mam o czym myśleć. Z drugiej wszystko źle, czekam na zmiany. Bingo! Centrum problemu to właśnie to co po przecinku: nie mam o czym myśleć i czekam na zmiany. Wiecie, doszedłem do wniosku, że naszym babciom, dziadkom i rodzicom żyło się lepiej dlatego, że nie mieli tych dwóch pytań. Po prostu, oni sami sobie radzili z własnymi ograniczeniami. Nie marudzili, nie narzekali. Oni działali, myśleli. Nie mieli bodźców zewnętrznych (internet, telewizja), które przejęły by za nich bezkrytyczne podejście do życia. Oczywiście, czasy się zmieniły. Oni nie tego nie mieli, bo tego nie było. Nie zwalnia to jednak nas samych z dążenia do własnego rozwoju intelektualnego, przemyśleń, działań, samorealizacji.
Zastanówmy się sami i odpowiedzmy sobie na parę pytań. Kiedy ostatni raz sprawdziłem/am jakąś wiadomość w paru źródłach (kiedyś były gazety, dziś to fora, strony internetowe i programy telewizyjne)? Kiedy ostatni raz z kimś na ten temat bez kłótni, merytorycznie dyskutowałem/am? Kiedy ostatni raz się kogoś spytałem/am o nurtującą mnie rzecz bez przeszukiwania portali internetowych? Kiedy ostatni raz grzecznie nie zgodziłem/am się ze swoim rozmówcą? Kiedy ostatni raz przeprosiłem/am za swoje słowa? Kiedy ostatni raz publicznie zmieniłem/am swoje wcześniejsze zdanie do danego tematu po przeanalizowaniu kontrargumentów? Kiedy ostatni raz szukałem/am kontrargumentów na dany temat? Kiedy po raz ostatni poddałem/am pod wątpliwość słowa lub czyny, które mi/mnie nakazano robić lub je zaakceptować?
Od czegoś trzeba zacząć. Niech pierwszym naszym krokiem do konkretnego wyboru, decyzji, zajęcia stanowiska, czy też działania, będzie postawienie sobie pytań sprawdzających: czy aby na pewno jest tak jak ktoś mówi? Jakie są wady i zalety takiego podejścia? Czy to jest prawda? Jakie zdanie mają na ten temat inne osoby? Od kogo pochodzi przekaz i rozwiązanie?
Nie jest to katalog pytań, który może wyczerpać dany temat, rozwiązać wątpliwości, rzucić inne światło na dany problem. Jednak… od czegoś trzeba zacząć, aby powrócić z jednej strony z bezkrytycznego przyjmowania cudzej narracji, z drugiej strony, aby ponownie uruchomić w nas samych zmysł do podejmowania własnych decyzji i formułowania myśli. Wydaje mi się o wiele bardziej interesująca jest rzetelna analiza i dyskusja, niż obrzucanie się beznadziejną narzuconą narracją danego tematu czy też zdarzenia.
Na koniec. Jeżeli dotarłeś do tego miejsca, to bardzo dziękuje Tobie za wytrwałość 😊. Jeżeli podoba ci się takie podejście do tematów proszę daj ewentualnie 👍 lub wstaw komentarz. Ja ze swej strony będę starał się pisać o tematach, które mi nasunęły jakieś pole do rozmyślań lub dyskusji, bądź też zauważyłem rejony do rozważań, które zostały pominięte w dotychczasowych przekazach. Jeśli, z kolei ty masz jakieś wątpliwości, tematy – napisz w komentarzu. Może uda się, rozwinąć merytoryczną dyskusję, rozważyć za lub przeciw. Pozdrawiam.
Autor: Przemysław Walkowski
Dodaj komentarz